Święte Rany

 TERESA NEUMANN
W 1925 roku obłożnie chora Teresa Neumann
niespodziewanie doświadczyła silnych doznań religijnych.
Rok później jej stopy, dłonie i czoło zaczęły krwawić.
Powtarzało się to każdego piątku, kiedy Teresa, jak sama
twierdziła, doświadczała Męki Pańskiej. Podczas Wielkiego
Tygodnia zjawisko przybierało na sile: krwawienie
następowało ze wszystkich ran jednocześnie, a towarzyszył
mu obfity wylew krwawych łez. W jej pogrzebie (po prawej)
brały udział tysiące ludzi, dla których pojawienie się
stygmatów stanowiło dowód jej świętości.
HISTORIA ZNA WIELEPRZYPADKÓW OSÓB,
KTÓRYCH CIAŁA
RZEKOMO POKRYWAŁY
SIĘ RANAMI IDENTYCZNYMI
 Z RANAMI NA
CIELE CHRYSTUSA.
PRZYGLĄDAMY SIĘ
KILKU NAJBARDZIEJ
ZNANYM PRZYKŁADOM

Aemma Galgani lubiła się
modlić. Jak na dziewczynkę
zaledwie kilkunastoletnią
 była, można rzec, przesadnie
religijna. Miała jednak po temu
poważny powód: cierpiała na
wyniszczającą chorobę, gruźlicę
kręgosłupa, której szanse
wyleczenia na przełomie wieków
we Włoszech były nikłe.
Pewnego piątku, w marcu 1901
roku, jej modlitwy doczekały się
odzewu, chociaż nie takiego,
jakiego się spodziewała. Po nocnej
modlitwie znaleziono ją całą we
krwi, ze śladami uderzeń bata.

Gemma zmarła dwa lata później,
lecz do tego czasu na jej dłoniach
często pojawiały się głębokie rany,
podobne do tych, które miał
Chrystus przybity do krzyża.
Pojawiały się niespodziewanie
i równie nagle znikały,
pozostawiając jedynie na skórze
białe blizny.

RANY CHRYSTUSA

Gemma Galgani była tylko jedną
z tysięcy osób w długoletniej
historii chrześcijaństwa, u których
stwierdzono podobne rany,
nazywane stygmatami. Są to
zwykle krwawiące rany w dłoniach
i stopach, rana kłuta w boku
i czasami zadrapania na czole,
w miejscu, gdzie według Nowego
Testamentu Chrystusowi nałożono
BONGIOVANNI
Jednym ze współczesnych
stygmatyków jest Włoch Giorgio
Bongiovanni. Rany wystąpiły
u niego po wizycie w kaplicy
fatimskiej w Portugalii, słynnej
ze względu na rzekome
objawienia Marii Dziewicy.
Jak u większości stygmatyków,
u Bongiovanniego pojawiło się
pięć wciąż odnawiających się •
ran, uważanych za „znamiona
Męki Pańskiej": po jednej na
dłoniach i stopach i jedną
w boku. Po pewnym czasie
wystąpiła u niego kolejna rana
- tym razem na czole - która
miała kształt krzyża.
koronę cierniową. Znane są
również przypadki osób, z oczu
których płynęły krwawe łzy.
Pierwszym stygmatykiem, na
temat którego istnieją zapisy
w źródłach historycznych, był
prawdopodobnie święty Paweł.
W liście do Galatów pisał on:
„Odtąd niech już nikt nie sprawia
mi bólu: na ciele swoim noszę
wszakże blizny, znamię
przynależności do Jezusa".
Kolejnym słynnym stygmatykiem
był święty Franciszek z Asyżu.
Pochodził z zamożnej rodziny
kupieckiej, lecz zrezygnował
z dostatku, by żyć w ubóstwie
i modlitwie.
Jak głosi podanie, pewnego dnia
udał się na zbocze góry Alvernia,
by tam oddać się modlitwie, gdy
nagle pojawił się przed nim anioł.
Franciszek miał wówczas wizję
ukrzyżowania Chrystusa. Gdy
usiłował wstać, na jego ciele
pojawiły się stygmaty i pozostały
widoczne jeszcze przez dwa lata,
aż do jego śmierci.
Kilku innych stygmatyków
z powodu swych „cudownych" ran
doczekało się kanonizacji. Dla
wielu osób jednak uznawanie
stygmatów za objaw boskiej
interwencji jest sporym
nadużyciem. Wprawdzie
dowiedziono na licznych
przypadkach, że stygmatycy nie
okaleczają się sami, lecz za wielce
prawdopodobny uznaje się związek
stygmatów ze słabo poznanymi
procesami w psychice.

KRWAWY PIĄTEK

U jednej z najbardziej znanych
współczesnych stygmatyczek,
Teresy Neumann (1898-1962)
krwawiące rany odnawiały się
regularnie każdego piątku przez
ponad 30 lat. W wieku lat
dwudziestu, będąc świadkiem
pożaru w sąsiednim gospodarstwie,
przeżyła szok, który wywołał u niej
ślepotę czynnościową i paraliż,
przez co większość swego
dorosłego życia spędziła przykuta
do łóżka. Pojawienie się stygmatów
tłumaczono jako przejaw histerii
wywołanej tym przeżyciem.
Podobne przypadki stawiają pod znakiem zapytania tezę, jakoby stygmaty były cudem i stanowiły znamię łaski bożej. Kolejnym problemem jest interpretacja typowego rozmieszczenia ran. Stygmatycy zazwyczaj krwawią z dłoni, tymczasem wiemy już, że niemożliwe jest ukrzyżowanie kogokolwiek przez wbicie
gwoździ w tym miejscu, ponieważ nie wystarczyłoby to do utrzymania ciężaru całego ciała. Ponadto wiemy, że podczas ukrzyżowania bardzo rzadko używano gwoździ. W większości egzekucji przywiązywano tylko ręce do belki poprzecznej, jeżeli zaś już używano gwoździ, wbijano je w nadgarstki. Na tej podstawie można zaryzykować twierdzenie, że rany stygmatyków stanowią jedynie naśladownictwo ikonografii religijnej, w której Chrystusa tradycyjnie przedstawia się przybitego do krzyża za pomocą
gwoździ wbitych w dłonie. Dodatkowo przemawia za tym fakt, że zjawisko stygmatyzmu nie było znane, dopóki w kościołach nie zaczęły pojawiać się właśnie takie wyobrażenia ukrzyżowania. Wielu badaczy opisało już podobieństwa między problemami psychicznymi w rodzaju histerii a dewocją. Dlatego coraz więcej zwolenników zyskuje opinia, że stygmaty są zjawiskiem natury kulturowej i psychologicznej, o podłożu histerycznym.

WSZYSTKO ZA SPRAWĄ UMYSŁU

Podobne przypadki stawiają pod znakiem zapytania tezę, jakoby stygmaty były cudem i stanowiły znamię łaski bożej. Kolejnym problemem jest interpretacja typowego rozmieszczenia ran. Stygmatycy zazwyczaj krwawią z dłoni, tymczasem wiemy już, że niemożliwe jest ukrzyżowanie kogokolwiek przez wbicie gwoździ w tym miejscu, ponieważ nie wystarczyłoby to do utrzymania ciężaru całego ciała. Ponadto wiemy, że podczas ukrzyżowania bardzo rzadko używano gwoździ. W większości egzekucji przywiązywano tylko ręce do belki poprzecznej, jeżeli zaś już używano gwoździ, wbijano je w nadgarstki. Na tej podstawie można zaryzykować twierdzenie, że rany stygmatyków stanowią jedynie naśladownictwo ikonografii religijnej, w której Chrystusa tradycyjnie przedstawia się przybitego do krzyża za pomocą W książce The Bleeding Mirid („Krwawiący umysł") łan Wilson porównał stygmatyzm z wieloma zaburzeniami psychicznymi: „Stygmatyzm nosi w sobie tyle podobieństw do rozszczepienia osobowości, że można go uznać za inny aspekt tej samej choroby. Oba zjawiska wywołane są stresem
stanowiąc reakcję na skrajne wyczerpanie organizmu. W obu przypadkach osoba cierpiąca stara się uciec od rzeczywistości lub od trosk dnia codziennego". Powyższy mechanizm psychiczny wyraźnie widać na przykładzie Elisabeth K., urodzonej w 1902 r. w rodzinie ze skłonnością do nerwic. Od dziecka Elisabeth przejawiała zaburzenia umysłowe, a jako sześciolatka przeżyła silny szok wywołany śmiercią matki. Do roku 1929 stwierdzono u niej rozmaite objawy histerii, łącznie z tymczasowym paraliżem. Psychiatra dr Albert Lechler zatrudnił ją jako służącą, by mieć ją stale pod obserwacją. Zauważył u niej wówczas umiejętność naśladowania cudzych chorób. W czasie świąt Wielkanocnych 1932 roku Elisabeth obejrzała pokaz slajdów przedstawiających ukrzyżowanie; wkrótce potem zaczęła skarżyć się na ból w dłoniach i stopach.

ŻYWE RANY

Lechlera zafascynował ten przypadek. Wprowadziwszy Elisabeth w stan hipnozy, skierował całą jej uwagę na wspomniane bóle i zdołał doprowadzić do pojawienia się ran na dłoniach i stopach. Czasami Elisabeth potrafiła też płakać krwawymi łzami. Histeria może więc stanowić wytłumaczenie zjawiska stygmatyzmu, i to wytłumaczenie zgodne z wynikami innych badań z dziedziny wpływu psychiki na procesy fizjologiczne. Zgromadzono wiele dobrze udokumentowanych dowodów na to, że praktyki w rodzaju medytacji, których celem jest osiągnięcie równowagi psychicznej, mają również silny wpływ na zdrowie fizyczne. Stygmaty mogą być więc fizyczną manifestacją dysharmonii psychicznej, wywołanej szokiem, chorobą lub silnymi emocjami natury religijnej. Jeśli nawet jednak jest to prawdą, nadal nie potrafimy niczego powiedzieć na temat mechanizmu, za sprawą którego stan umysłu przejawia się pod postacią poważnych obrażeń ciała.



http://budujesz-remontujesz.blogspot.com

Sputnik 1 Był to pionierski, pierwszy sztuczny satelita Ziemi.

W dniu 4 października 1957 r. Związek Radziecki wysłał za pomocą rakiety R7 pierwszy w historii sztuczny obiekt na orbitę Ziemi. Małego ku...